Cassiopea była do niedawna serialosceptykiem - kręciła nosem na każdą
nową propozycję podsuniętą przez Shadow, kurczowo trzymając się znanych
już tytułów. Podobnie było z Sherlockiem... aż do połowy pierwszego
odcinka. Wtedy Shadow sobie jeszcze nie zdawała sprawy, co takiego
narobiła, pokazując jej ten serial. Tak oto Shadow przyłożyła rękę do
stworzenia psychofana.
Przyszedł w końcu dzień, gdy
Cassiopei zachciało się emanowania należnością do Sherlockowego fandomu.
Recepta na ten stan była jedna - produkcja malowanych koszulek!
Pierwsza,
która powstała, zainspirowana została cytatem, który po raz pierwszy
pojawia się w pierwszym sezonie, natomiast jego późniejsze wariacje w
kolejnych sezonach nadal wywołują równie szeroki banan na twarzy fanów.
Mowa oczywiście o TYCH scenach...
Nazwać
tę koszulkę "malowaną" to stwierdzenie nieco na wyrost... Bardziej by
pasowało określenie "kaligrafowana". Jako, że wyznaję zasadę malowania
bez szablonów (handmade to handmade, nie template-made, c'nie? :D),
uzbroiłam się w zestaw ukochanych pędzelków-zeróweczek przystąpiłam do
pracy. Efekty można podziwiać poniżej:
Technika wykonania: akryle do tkanin. Rozmiar: XS/S Materiał: wygląda mnie to na bawełnę, głowy nie dam, bo urżnęłam metkę (koszulka z recyklingu, bo malowana dla mnie - wszystkie zamówienia malowane są na nowych ;) )
Z malowanymi koszulkami (wykonanymi zgodnie ze sztuką) wbrew pozorom wcale nie trzeba obchodzić się jakoś szczególnie. Wzór po wyschnięciu utrwalany jest żelazkiem. Potem wystarczy prać na lewej stronie, nie przeginając z temperaturą, podobnie z prasowaniem (jeśli komuś się chce takie ciuchy prasować, ja wychodzę z założenia, że "wyprasuje się" podczas noszenia :P). Sposoby wypróbowane na wszystkich noszonych przeze mnie, jak i sprzedanych/sprezentowanych pracach i w pełni sprawdzone.
Napis na koszulce należy oczywiście traktować z przymrużeniem oka - pomimo, że koszulkę noszę dumnie i z wypiętą (ekhem?) piersią, za socjopatę się nie uważam - co najwyżej, w skrajnych sytuacjach - ekstremalnego introwertyka. Sklasyfikowałabym się za to za wyjątkowo upierdliwy rodzaj Sherlockowego psychofana - z tego względu możecie być pewni, że kolekcja twórczości inspirowanej serialem jak i książką będzie się systematycznie powiększać.
***
Kolejną zaletą koszulek "handmade" jest fakt, że w razie przesadnego sfatygowania ciuszka zawsze można dokonać poprawek, przeprasować i jest jak nowa. Żodyn nie pozna róznicy. Żodyn.
W celu utwierdzenia się w przekonaniu, że koszulka po 51683546989 praniach wymaga poprawek, poprosiłam kilka osób ze swojego otoczenia o subiektywną opinię. Uzyskałam odpowiedzi "yyy, myślałam, że tak ma być...", "i co ci niby nie pasuje?" i tym podobne. Jak się zapewne domyślacie, silniejszym argumentami posługiwał się mój perfekcjonizm, który nakazał mi przy najbliższej okazji dokonać "koniecznych" poprawek. I tak oto, pomimo, że koszulka mogłaby posłużyć jeszcze kolejne milion prań, wyglądając w dalszym ciągu znośnie dopiero teraz jej wygląd znów mnie satysfakcjonuje.
Poniżej zdjęcia po renowacji:
Z racji, że to pierwszy post - prosimy o jakikolwiek odzew pod tym postem! Opinie i słowa krytyki mile widziane, albo po prostu jakiekolwiek znaki życia, świadczące o tym, że nie tylko my nabijamy sobie wyświetlenia :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz